Translate

Dzień pierwszy 24.10.2021

Dzisiaj,w niedzielę (24 października) o godzinie 2:30 przyjechał autobus,który miał nas zabrać do Poznania na lotnisko. Zbiórka była na godzinę 2:20. Nie było spóźnialskich, za to okazało się, że jedzie z nami jeszcze jeden dorosły, czyli mama Antka. Podczas drogi rozmawialiśmy, śmialiśmy się, a nawet nagrywaliśmy vlogi. 






Gdy dotarliśmy do Poznania mieliśmy jeszcze trochę czasu do odprawy, więc zabraliśmy się za powtarzanie angielskiego i omawianie całego wyjazdu. Po kontroli bezpieczeństwa  ruszyliśmy do "poczekalni" przy której znajdowały się różne sklepy i kawiarnie. Po jakimś czasie zostaliśmy wpuszczeni do samolotu. Niektóre osoby leciały po raz pierwszy samolotem (łącznie ze mną), więc było to bardzo ciekawe i ekscytujące. Niestety, w samolocie nie było najwygodniej jeżeli chodzi o spanie. Po jakiejś godzinie dotarliśmy do Monachium w Niemczech. Po czym czekaliśmy 3 godziny na samolot, lecz zanim do niego weszliśmy odbyła się odprawa.  Całość sama w sobie nie była jakaś męcząca .

W pierwszy dzień naszego wyjazdu bardzo wcześnie rano udaliśmy się do Poznania na lotnisko. Po niedługim czekaniu weszliśmy do samolotu (ja leciałam pierwszy raz), wylądowaliśmy w Monachium, w którym na następny samolot musieliśmy czekać cztery godziny. Jednak byliśmy bardzo podekscytowani, więc nie narzekaliśmy. Dolecieliśmy do Lizbony (w której było bardzo ciepło), z której odebrał nas autokar. Pojechaliśmy na najbardziej wysunięte na zachód miejsce w Europie, czyli Cabo da Roca. Następnie udaliśmy się do małego miasteczka SintraPóźnym wieczorem dojechaliśmy do hotelu w Torres Novas ( Julia)

Samo lądowanie w Lizbonie było niesamowitą przygodą… Wtedy jeszcze nie umiałam sobie wyobrazić 
jakie cudowne będą następne dni Portugalii.Z nowoczesnego portu lotniczego w stolicy pojechaliśmy
 do malowniczego przylądku Cabo de Roca gdzie błękit oceanu mieszał się z beżami skał
Później pojechaliśmy do Sintry- miasteczka wpisane go na światową listę dziedzictwa UNESCO. Tam mogliśmy zauważyć wpływy Maurów pomieszane z miejscową kulturąDzień pełen wrażeń zakończyliśmy tradycyjną portugalską kolacją  w suszonym dorszem w roli głównej , hotelu Torres Novas.  ( Tosia)










Wschód słońca. 

Czas oczekiwania na następny samolot  każdy wykorzystuje jak lubi...



Noi ruszamy w dalszą drogę




Jesteśmy  w Lizbonie!




Po wylądowaniu pojechaliśmy na  najdalej wysunięty punkt  Europy- przylądek Cabo de Roca. 


 









Porośnięty jest przez  inwazyjny gatunek sukulenta – Carpobrotus edulis z rodziny pryszczyrnicowatych . 



SINTRA

Kolejnym miejscem, które odowiedziliśmy w drodze do Torres Novas była Sintra. Przez wieki  była  letnią siedzibą portugalskich władców. Przed odbiciem regionu z rąk Maurów w Sintrze znajdował się arabski pałac (dziś w tym miejscu stoi Pałac Narodowy) oraz górująca nad nim twierdza (Castelo dos Mouros), najdujący sie na liście UNESCO  którą widzieliśmy niestety tylko z okien autobusu. 
We wpisie na liście UNESCO znalazł się także  Pałac Narodowy. 
nazywany też po prostu Pałacem Sintry.  Znajduje się w samym historycznym centrum miasta. Pałac wybudowali arabowie, ale został przejęty przez portugalskiego króla w XII wieku.  Dzisiejszy kształt kompleksu to przede wszystkim efekt XV i XVI-wiecznej przebudowy. Kompleks łączy w sobie wiele stylów, w tym styl mudéjar (połączenie zdobień arabskich z architekturą chrześcijańską, wyróżniający się m.in. wzorami z płytek azulejo i geometrycznymi stiukami) oraz styl gotycki z elementami manuelińskimi. 
Charakterystyczne  dwie  białe  wieże ,  są kominami kuchennymi. 


Będąc w Sintrze trzeba  spróbować kruchych ciastek travesseiros (co oznacza z portugalskiego poduszkę) lub  słodkie babeczki wypełnione twarogiem o nazwie queijadasPiekarnia Piriquita założona została w 1862 roku i od początku prowadzona jest przez jedną rodzinę, niestety kolejka była  tak strasznie dłuuuuuga.  że zdecydowaliśmy się na lody. 


Jak smakuje Portugalia ?  Jak lody w Sintrze ! 





Nareszcie w hotelu. Pokoje  z łazienkami, ładne i wygodne. 

Po rozpokowaniu  zeszliśmy do restauracji hotelowej na pierwszą kolację. 
W menu  tradycyjne potrawy portugalskie: na przystawkę oliwki, pieczywo, ser, potem zupa Juliana czyli krem z ziemniaków, cukini, dyni, marchewki  i pora., oraz   Bacalhau espiritual czyli zapiekanka z suszonego dorsza , ziemniaków, cebuli i  marchewki, w sosie śmietanowo-serowym, z gałką muszkatołową i serem.  No i na koniec deser ;-)) 




Wstałem o pierwszej w nocy, aby zdążyć na zbiórkę koło stacji benzynowej “Circle Key”. Zbiórka blisko tej stacji była na godzinę drugą dziesięć, więc nie miałem za wiele czasu. Gdy już dojechałem na miejsce czekał na mnie autokar i Panie nauczycielki. W czas, kiedy spakowaliśmy walizki do luku bagażowego Panie kazały mi wsiąść do autobusu i zająć wybrane miejsce. Kiedy już przyjechałem na lotnisko “Ławica” w mieście Poznań wziąłem walizkę i poszedłem do gmachu lotniska. Samolot do portu lotniczego w Monachium linii lotniczej “Lufthansa” miałem o godzinie szóstej dziesięć (dodam, że na lotnisko dotarłem o godzinie mniej więcej trzeciej dziesięć w nocy). Czekałem w poczekalni na lotnisku do czwartej trzydzieści nad ranem, gdy rozpoczęła się odprawa. Po odprawie poszedłem do strefy bezcłowej, gdzie przeszedłem przez bramki oraz wsadziłem swoje rzeczy do specjalnego pudełka, które przeszło prześwietlenie, aby sprawdzić czy nie mam żadnych niedozwolonych rzeczy w swoim bagażu podręcznym. W pudełku umieściłem: słuchawki, telefon, plecak, kurtkę, czapkę i “nerkę”, a następnie przeszedłem przez kolejne bramki prześwietlające mnie na wylot. Potem poszedłem do kolejnej poczekalni, gdzie już czekałem na podjechanie autobusu, który zawiezie mnie do samolotu. Model samolotu, którym leciałem to bombardier CRJ900. W samolocie najbardziej podobały mi się fotele. Były one wygodne oraz można było odchylić je delikatnie do tyłu. Przez czas lotu oglądałem serial i grałem w gry offline na smartfonie. Lądowanie było bardzo delikatne i prawie w ogóle nie poczułem szarpnięcia. Na lotnisku w Monachium miałem ponad cztery godziny do kolejnego lotu, tym razem do Lizbony. Podczas czekania na kolejny lot niektórzy grali w gry planszowe, a inni robili ankiety związane z projektem, gdyż były one zaległe. Ja akurat przeglądałem Internet na telefonie. Godzinę przed odlotem do portu lotniczego w Lizbonie znowu była odprawa i cały proces wejścia na pokład. Kolejny lot przeszedł trochę gorzej niż poprzedni, lecz i tak nie narzekałem. Było trochę turbulencji, ale jakoś to przetrwałem. Ponownie lecieliśmy samolotem linii lotniczej “Lufthansa”, lecz teraz innym modelem, a był to model AirBus320. Gdy wylądowałem, odebrałem swój bagaż i wyszedłem z lotniska. Na przystanku przed lotniskiem czekał już kolejny autokar, którym pojechałem na najbardziej wysunięty na zachód punkt Europy, czyli “Cabo da Roca”. Było tam naprawdę pięknie i udało mi się zrobić parę ładnych zdjęć. Kiedy opuściłem przylądek, ruszyłem do klimatycznego miasta “Sintra”, gdzie widziałem tuk-tuka oraz wszyscy razem poszliśmy na lody oraz gofry. Po odwiedzinach w kawiarni późnym wieczorem dojechaliśmy do hotelu, gdzie dostaliśmy karty do pokoi i się rozeszliśmy. ( Oliwier) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz