Dzisiaj,w niedzielę (24 października) o godzinie 2:30 przyjechał autobus,który miał nas zabrać do Poznania na lotnisko. Zbiórka była na godzinę 2:20. Nie było spóźnialskich, za to okazało się, że jedzie z nami jeszcze jeden dorosły, czyli mama Antka. Podczas drogi rozmawialiśmy, śmialiśmy się, a nawet nagrywaliśmy vlogi.
Gdy dotarliśmy do Poznania mieliśmy jeszcze trochę czasu do odprawy, więc zabraliśmy się za powtarzanie angielskiego i omawianie całego wyjazdu. Po kontroli bezpieczeństwa ruszyliśmy do "poczekalni" przy której znajdowały się różne sklepy i kawiarnie. Po jakimś czasie zostaliśmy wpuszczeni do samolotu. Niektóre osoby leciały po raz pierwszy samolotem (łącznie ze mną), więc było to bardzo ciekawe i ekscytujące. Niestety, w samolocie nie było najwygodniej jeżeli chodzi o spanie. Po jakiejś godzinie dotarliśmy do Monachium w Niemczech. Po czym czekaliśmy 3 godziny na samolot, lecz zanim do niego weszliśmy odbyła się odprawa. Całość sama w sobie nie była jakaś męcząca .
W pierwszy dzień naszego wyjazdu bardzo wcześnie rano udaliśmy się do Poznania na lotnisko. Po niedługim czekaniu weszliśmy do samolotu (ja leciałam pierwszy raz), wylądowaliśmy w Monachium, w którym na następny samolot musieliśmy czekać cztery godziny. Jednak byliśmy bardzo podekscytowani, więc nie narzekaliśmy. Dolecieliśmy do Lizbony (w której było bardzo ciepło), z której odebrał nas autokar. Pojechaliśmy na najbardziej wysunięte na zachód miejsce w Europie, czyli Cabo da Roca. Następnie udaliśmy się do małego miasteczka Sintra. Późnym wieczorem dojechaliśmy do hotelu w Torres Novas. ( Julia)
Samo lądowanie w Lizbonie było niesamowitą przygodą… Wtedy jeszcze nie umiałam sobie wyobrazić
jakie cudowne będą następne dni w Portugalii.Z nowoczesnego portu lotniczego w stolicy pojechaliśmy
do malowniczego przylądku Cabo de Roca gdzie błękit oceanu mieszał się z beżami skał.
Później pojechaliśmy do Sintry- miasteczka wpisane go na światową listę dziedzictwa UNESCO. Tam mogliśmy zauważyć wpływy Maurów pomieszane z miejscową kulturą. Dzień pełen wrażeń zakończyliśmy tradycyjną portugalską kolacją w suszonym dorszem w roli głównej , w hotelu Torres Novas. ( Tosia)
Wschód słońca.
Czas oczekiwania na następny samolot każdy wykorzystuje jak lubi...
Noi ruszamy w dalszą drogę
SINTRA
Kolejnym miejscem, które odowiedziliśmy w drodze do Torres Novas była Sintra. Przez wieki była letnią siedzibą portugalskich władców. Przed odbiciem regionu z rąk Maurów w Sintrze znajdował się arabski pałac (dziś w tym miejscu stoi Pałac Narodowy) oraz górująca nad nim twierdza (Castelo dos Mouros), najdujący sie na liście UNESCO którą widzieliśmy niestety tylko z okien autobusu.
We wpisie na liście UNESCO znalazł się także Pałac Narodowy.
nazywany też po prostu Pałacem Sintry. Znajduje się w samym historycznym centrum miasta. Pałac wybudowali arabowie, ale został przejęty przez portugalskiego króla w XII wieku. Dzisiejszy kształt kompleksu to przede wszystkim efekt XV i XVI-wiecznej przebudowy. Kompleks łączy w sobie wiele stylów, w tym styl mudéjar (połączenie zdobień arabskich z architekturą chrześcijańską, wyróżniający się m.in. wzorami z płytek azulejo i geometrycznymi stiukami) oraz styl gotycki z elementami manuelińskimi.
Charakterystyczne dwie białe wieże , są kominami kuchennymi.
Będąc w Sintrze trzeba spróbować kruchych ciastek travesseiros (co oznacza z portugalskiego poduszkę) lub słodkie babeczki wypełnione twarogiem o nazwie queijadas. Piekarnia Piriquita założona została w 1862 roku i od początku prowadzona jest przez jedną rodzinę, niestety kolejka była tak strasznie dłuuuuuga. że zdecydowaliśmy się na lody.
Po rozpokowaniu zeszliśmy do restauracji hotelowej na pierwszą kolację.
W menu tradycyjne potrawy portugalskie: na przystawkę oliwki, pieczywo, ser, potem zupa Juliana czyli krem z ziemniaków, cukini, dyni, marchewki i pora., oraz Bacalhau espiritual czyli zapiekanka z suszonego dorsza , ziemniaków, cebuli i marchewki, w sosie śmietanowo-serowym, z gałką muszkatołową i serem. No i na koniec deser ;-))
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz